1. Od kilku miesięcy podczas prób opisywania bieżącego kryzysu rynku gier wideo mówi się o zjawisku jego „deprofesjonalizacji”.
- W dużym skrócie, chodzi o to, że dużym i średnim firmom tworzącym gry jest coraz trudniej utrzymać się na powierzchni.
- W rezultacie na rynku zostają albo najwięksi, którzy utrzymują się dzięki stabilnym grom-usługom…
- …albo półprofesjonalni amatorzy, gdzie raz na tysiąc tworzonych po godzinach tytułów komuś uda się przebić i zarobić miliony
- Im większa firma jest odpowiedzialny za grę, tym składa się z coraz większej liczby ludzi o bardzo konkretnych specjalizacjach. Osoby, które były wymagane aby stworzyć rozległą grę pełną długich dialogów czy złożonych, realistycznych animacji, przestają być potrzebne w grach mniejszych, stawiających na większą umowność. Nie mówiąc już o tych wszystkich managerach średniego i wyższego szczebla, którzy okazują się zbędni w mniej licznych zespołach.
- Wraz z rozwojem narzędzi do tworzenia gier, znajdujemy się w sytuacji, że coraz łatwiej jest zrobić coś hobbystycznie, po godzinach. Oczywiście dotarcie do ludzi w tym zalewie treści staje się zupełnie oddzielnym problemem.
2. Tymczasem w studiach średniej wielkości, które zmagają się z kryzysem. 11bitstudios wydali niedawno zbierający całkiem niezłe recenzje The Alters. Pojawiają się narzekania, że firma przy produkcji używała modeli językowych do tworzenia treści. I nie uprzedziła o tym odbiorców.
- O ile jeszcze zapominalski grafik, który nie usunął odpowiedzi bota z tekstu to małe miki
- Tak podnoszą się głosy, że niektóre wersje językowe powstały na odwal się, właśnie przy pomocy autotranslatorów
3. Rozumiem odbiorców, którzy wymagają informacji czy dane dzieło powstało przy użyciu modeli generatywnych. Wydaje mi się, że bierze się to z conajmniej trzech powodów:
- Obawie, że przez AI twórcy stracą pracę (wcześniej ktoś temu grafikowi przygotowałby tekst, który miał jakieś znamiona sensu; tłumacz na koreański czy portugalski być może pracował uważniej i lepiej)
- Część podnosi koszty środowiskowe, bo praca modeli AI zżera prąd. Ten argument nie wydaje mi się szczególnie uczciwy, bo narzekanie w internecie na to, że modele AI zżerają prąd też zużywa energie. Kto ma prawo decydować, na co możemy zużywać zasoby, a na co nie?
- W ujęciu ekstremalnym – kto ma prawo je zużywać, a kto swoim życiem nie wnosi do wspólnej puli nic użytecznego i tylko zżera węgiel, wodę i powietrze? (Był kiedyś film o zbliżonym koncepcie, występował w nim nie kto inny niż Justin Timberlake)
- Chęci obcowania z białkowym dziełem, bez AI ulepszaczy.
- Zastanawiam się jak taki disclaimer miałbym umieścić w swojej drugiej książce. Formalnie rzecz biorąc, tak, korzystałem z modeli AI przy jej tworzeniu:
- Prosiłem Midjourney o wygenerowanie mi obrazów gdy próbowałem sobie wyobrazić jakąś scenę czy lokację
- ChatGPT traktowałem czasami jak redaktora: wrzucałem mu fragmenty tekstu i prosiłem o przygotowanie różnych wersji. To pomagało mi spojrzeć na nie z innej strony i poprzepisywać po swojemu. Ale… bardzo szybko przestałem wierzyć w iluzję, że bot ROZUMIE to o czym piszę. Jego porady nie miały żadnego umocowania i przestały mi do czegokolwiek służyć.
- Potrzebowałem do jednej sceny opisu związanego z BJJ. ChatGPT zwrócił mi „coś”, ale nie znam się na tym, więc nie miałem pojęcia, czy jest to poprawne. Więc i tak poszedłem z tym do siostry, która trenuje, aby zweryfikować akapit i ostatecznie go przepisać.
- Czasami używałem też ChatGPT/Clauda w reasearchu na jakiś temat, np. tematy związane z genetyką czy leczeniem niepłodności. Ale tutaj mam w sobie nadal głęboką obawę przed halucynacjami modelu i traktowałem to jako pierwszy krok, aby następnie doczytać tematy w artykułach tworzonych przez białkowców
- Parę razy prosiłem też o „wygeneruj mi 10 propozycji na temat X”, co czasami pomagało rozkręcić kreatywność.
- Tak też, nie potrafię z ręką na sercu powiedzieć, że moja książka jest „100% AI FREE”. 99% byłoby ok?
- Jestem ciekaw Waszej opinii. Jak ważne jest dla Was wiedzieć czy coś powstawało z użyciem AI czy nie?
4. Pisząc ostatnio jeden z wątków przypomniałem sobie najpierw o scenie z głową konia z „Ojca chrzestnego”, a potem o ogierze, którego na potrzeby „Popiołów” zabił Wajda. Pierwsza polska cyberpunkowa książka w której bohaterowie żartują zarówno z Wajdy jak i Polańskiego? Jestem takim dziadersem już.
5. W Chicago można zjeść „Pączko burgera” w polsko-kolumbijskiej knajpie.

Na wykresie: spójrzcie tylko na ten mocarny wykres. Cóż za dynamika. Coż za wzrost. Czerwiec 2025 był najlepszym miesiącem od listopada 2024. Wreszcie przekroczyłem granicę 40 tysięcy słów. W przypływach dobrego humoru pozwalam sobie myśleć, że może zamknę pierwszą wersję całości do końca roku.
- Dzienna średnia to 270 słów, czyli jakieś pół remiugiuszomrozogodziny
Z popkultury w tym tygodniu:
- „Anora” Seana Bakera – za mało ostatnimi laty oglądam filmy aby móc opiniować, co zasługuje na Oskara, a co nie, ale podobało mi się. Uśmiałem się.
- „Kaori” Marta Sobiecka – lekko cyberpunkowe śledztwo rozgrywające w Japonii pisane z perspektywy Bydgoszczy. Miks dziwny, ale bliski mojej pisanie jeśli chodzi o dystans do technologii futurologii.
- „Baśnie” Bill Willingham i co – po paru latach powróciłem aby ponownie przeczytać pierwsze dziesięć tomów tej komiksowej serii. Nadal robi robotę.
- „Missisipi w ogniu” Alan Parker – to ten film o rasizmie na południu USA w którym agent FBI grany przez Gene Hackmana łapie Michaela Rookera za krocze. Jako bonus, najdziwniejsza rzecz na świecie: Willem Dafoe bez zmarszczek.
Pozdrowienia,
Konrad
Dodaj komentarz