Notatnik #45 – ten o political fiction

Najważniejsze zręby “Natychmiast to skasuj” uformowały się w mojej głowie w latach 2016-2019, czasie, który często nazywam w myślach okresem najgłębszej pisowskiej smuty. Czarne protesty, wzlot i upadek KODu, zamieszki na Marszu Równości w Białymstoku. Atmosfera była gęsta, tak gęsta, że na środku Warszawy podpalił się Piotr Szczęsny, “zwykły szary człowiek”.

To musiało na mnie oddziaływać, zwłaszcza, że większość 2017 roku minęła nam pod znakiem czekania na naszego pierwszego syna.

Jednakże ja nie bałem się rządów Prawa i Sprawiedliwości samych w sobie. Raczej tego, co nieuchronnie musi po nich najść.

W istocie, najgorsze co robią ekipy takie jak PiS to marnują nasz kolektywny czas na głupoty. Fakt, że tych ekip jest na całym świecie więcej i nie tylko nasz polski czas jest marnowany, stanowi marne pocieszenie.

Cwaniackie skrzydło tej partii zawsze wydawało mi się silniejsze od ideologicznych harcowników i tak właśnie sobie wyobrażałem przyszłość. Na powolnym zacieraniu granic między biznesem prywatnym, a partyjnym. Na kolejnych wyborach wygrywanych przez coraz większych cwaniaków, wyspecjalizowanych w utrzymywaniu pozorów. Postpolityce dążącej do indywidualizacji krótkoterminowych zysków, kosztem długoterminowych, kolektywnych szans społeczeństwa.

W “Natychmiast to skasuj” trochę się z tym miotam. Z jednej strony celowo umieściłem Polskę w świecie postpolityki, gdzie nikt nie mówi o żadnej ideologii. Z drugiej, państwo nadal jest na tyle silne, aby mieć swoje interesy i wspierać konkretne korporacje. Teraz, blisko dekadę później, pisząc drugą książkę, widzę ten świat w znacznie bardziej neofeudalnych, sprywatyzowanych barwach.

Kiedyś już Wam narzekałem, że bycie futurystą jest dla mnie bardzo trudne. Na wizje przyszłości składa się wiele rzeczy. Procesy społeczne, rozwój technologiczny, geopolityka, środowisko. To wszystko się ze sobą przenika. Całe zespoły analityków pracują nad tym, aby oszacować, które ścieżki przyszłości mają największą szansę się przydarzyć. 

Jako pisarz, mam znacznie mniejsze możliwości. Wybieram jeden, dwa elementy. A następnie wchodzę z Wami, jako czytelnikami, w grę. Macie wyobrażać sobie przyszłość w taki sposób, aby wydała się prawdopodobna. Sam muszę w nią uwierzyć. Co takiego musiało się wydarzyć, aby za kilkadziesiąt lat Warszawa była potężnym miastem, które znajduje się w centrum światowych wydarzeń?

Celowo nie odpowiadam w NTS na to pytanie. A stawiałem je sobie jeszcze przed pandemią i pełnoskalową agresją Rosji na Ukrainę. Być może część czytelników ten brak odpowiedzi rozczarował.

Może wcale nie chodzi o to, aby świat przedstawiony w historii miał dużo sensu. Może raczej o to, aby po prostu stanowił dobre tło dla zmagań bohatarów.

Jakub Żulczyk pisał “Czarne słońce” w podobnym okresie i położenie konkretnych fundamentów pod budowę kreaowanego świata było dla niego istotne. W jego wizji przyszłości, ideologiczne skrzydło PiSu wygrało nad cwaniackim, a Polska żyła we względnym dostatku z powodu odkrycia nowych złóż kluczowych surowców. To jedna z bardziej hardkorowych książek Żulczyka, nie traktuję jej w ramach political fiction, a raczej przerysowanej historii rodem z komiksów Franka Millera.

Piszę te słowa na tydzień przed drugą turą wyborów i pozostaje pesymistą w kwestii tego, czy uda nam się jako państwu rozsądnie wykorzystać nadchodzące lata.

Raczej nie jest dużą zagadką na kogo głosowałem w pierwszej turze. I pewnie część z Was podzieli zgrzyt zębów z jakim będę wrzucał głos do urny 1 czerwca. Albo dostaniemy kolejne dwa lata nikłej szansy, że jednak wydarzy się coś pożytecznego. Albo, no cóż, moje książki staną się pod pewnymi względami nieco bardziej prawdopodobne.

Pozdrowienia,

Konrad

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *